W dzisiejszych czasach w zapomnienie odchodzą słowa bardzo proste, ale jakże uprzyjemniające relacje międzyludzkie. Chodzi mi tu o takie zwroty jak „dziękuję, proszę, przepraszam
Każdy z nas dba głównie o siebie, o swoje szczęście, o spełnienie pewnych ambicji, o godziwą przyszłość. To jest zrozumiałe i jak najbardziej właściwe. Coraz częściej jednak, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczynamy iść po przysłowiowych trupach. Depczemy ludzi, rozpychamy się łokciami, byleby tylko dojść najdalej jak się da. Oczywiście raczej żadne z nas nie ma zamiaru się potem wracać i przepraszać, w końcu „cel uświęca środki”, nawet, jeśli takowe maja owocować krzywdą drugiego człowieka.
Osoby nam bliskie, których zapewne nie chcieliśmy nigdy skrzywdzić umyślnie, też często są ofiarami naszego wyścigu szczurów. Bo to przecież one najczęściej odczuwają skutki naszych porażek. To na nich wyładowujemy swoją złość w kłótniach, to na nich krzyczymy, koncentrując w tym krzyku całą złość na świat i jego niesprawiedliwość. W momencie kulminacyjnym zapominamy o tym, że druga strona też ma swoje racje i uczucia. Jesteśmy wtedy stuprocentowymi egoistami, ważne jest tylko to, abyśmy przeforsowali swoje zdanie, osiągnęli swój cel, wyładowali negatywne emocje itd. Rzadko kto myśli o tym, jakie będą skutki naszego zachowania. Potem, już po wszystkim, zapominamy o sprawie i wszystko jest OK.
Jeśli nie poświecimy nawet chwilki na zimne i obiektywne przeanalizowanie sprawy, na próbę zrozumienia drugiego człowieka oraz jego odczuć, to nie zobaczymy swojej winy i będziemy żyć w mylnym przeświadczeniu, że wszystko jest dobrze, bo przecież mieliśmy rację. I tak to się będzie powtarzać w nieskończoność, coraz bardziej psując nasze relacje z bliskimi. Przecież wystarczy chwila zadumy, mały rachunek sumienia i proste „przepraszam”. Tylko kto miałby czas na takie głupoty? Przecież wyścig szczurów trwa. Chociaż są osoby, które przepraszanie traktują niemalże jako hobby. Robią to przy byle okazji, zapewne z dbałości o czystość sumienia, lecz zapominają o jednym.
„Przepraszam” to nie tylko jedenaście liter złączonych w jedno banalne słówko, które można rzucić, jak sytuacja zaczyna być niemiła. „Przepraszam” to przyznanie „tak, zrobiłem źle, nie miałem racji, może nieumyślnie, ale skrzywdziłem drugiego człowieka”, to obietnica „będę się starał nie czynić tak więcej”. Oczywiście człowiek jest tylko człowiekiem, a nerwy nerwami, zapewne kiedyś znów stracimy panowanie nad sobą i polecą ostre słowa. Ale sam fakt, że zdajemy sobie sprawę ze swoich błędów i staramy się ich nie powtarzać nagminnie, odkupuje część naszych win. Fałszywe „przepraszam” tego nie uczyni.
Ludzie, którzy sądzą, że to słowo jest ich przepustką do dalszego krzywdzenia innych, przedstawiają sobą najgorszy rodzaj hipokryzji. Są nawet gorsi od tych, którzy „przepraszam” nie mówią nigdy. Tamci nie widzą swoich win, są zbyt zajęci pogonią za szczęściem, ale przynajmniej nie kłamią w żywe oczy i nie dają obietnic bez pokrycia. Możemy mieć nadzieje, że w końcu zatrzymają się na chwilę i spoglądając za siebie zauważą, że kogoś skrzywdzili. Może wtedy z ich ust padnie to prawdziwe „przepraszam”. A jaką mamy gwarancję szczerości w przypadku osoby, która nadużywa tego słowa? Żadnej.
Przepraszam – jedno słowo, dwa problemy. Żeby rozwiązać pierwszy z nich, musimy się zatrzymać, zastanowić, przemyśleć wszystko, aby zrozumieć, co jest złe i umieć wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Jeśli jednak wiemy, że robimy źle i czynimy tak z premedytacja oraz nie zamierzamy przestać, to przynajmniej bądźmy szczerzy i zostawmy „przepraszam” w spokoju. Nie brudźmy tego własną hipokryzją, niech pozostanie czyste dla tych, którzy rozumieją istotę tego krótkiego, ale jak potężnego i magicznego słowa.