„Wszystko jest na sprzedaż (…) wszystko ma swą cenę, nawet jeśli w to nie wierzysz”. A jaka jest cena zycia? Czy ona istnieje?
Za każdym razem, gdy czytam, że w wyniku rozboju czy innego przestepstwa ktoś traci życie, zaczynam się zastanawiać, jaka jest cena życia. Wartość istnienia zaczyna się od 10gr brakujących do wina czy piwa, górnej granicy nie można jednoznacznie okreslić. Na próżno szukać przykładów w prasie ogólnokrajowej, już predzej trafi się na ledwo widoczną wzmiankę w prasie lokalnej, na podrzędnych stronach, gdzieś w rogu. W dobie eutanazji, aborcji, obojetności na zło dziejace się obok nas, ludzkie życie traci na wartości. Fakt pojedyńczego morderstwa nie ma dostatecznej siły przebicia, to musi być masowa tragedia, minimum 2-3 osoby i wykonana w sposób bestialski. Pozostałe są „niegodne” uwagi i nie docierają do naszej świadomości. Potrzeba czegoś na miarę Biesłanu, aby zszokować opinię publiczną. Mniejsze tragedie, choćby dziejace się w Czeczeni czy Izraelu już nas nie fascynują, gdyż są przereklamowane. Już nikt nie nagłaśnia przypadków „śmierci bez powodu” czyli np. pobicia za strój, albo fryzurę. Kiedyś wystarczył dzień, dwa, a już na ulicach były czarne marsze, marsze milczenia, czy przejazdy taksówkarzy trąbiących w proteście na zabójstwo jednego z nich. teraz morderca wychodzi z więzienia za dobre sprawowanie, po czym popełnia kolejne przestępstwa. Czy taka powinna być sprawiedliwość?
Gdy wspomina się spontaniczne odruchy współczucia rodzinom czy marsze milczenia, chce się zaśpiewać za Marylą Rodowicz „ale to już było”. Szkoda, że nie wróci wiecej… Jaka według Was jest cena życia?